Z resztą, czynią to pary nie tylko z Seulu. Obserwuję przez chwilę, jak dwóch Niemców próbuje powiesić swoją kłódkę dokładnie przy poniższej kartce (jeśli jest nieczytelna, to prosi ona o nie dokładanie kolejnych kłódek w tym miejsce ze względu na bezpieczeństwo).
W końcu podchodzi starszy pan z obsługi i grzecznie prosi, by powiesili ją vis a vis.
A propos obcokrajowców, jest ich tu całkiem sporo, głównie Amerykanów. Ludzi z naszej części świata jest zdecydowanie mniej. Wydaje mi się przy tym, że odbywają się tu jakieś zawody w taekwondo, bo większość Europejczyków, których tu spotykam ma emblematy związane z tym sportem. Jedyni Polacy, których na razie widziałem wyglądali na mieszkających w Seulu.
A co z widokiem? Jest w porządku, ale do wspomnianego już Victoria's Peak są stąd lata świetlne. Pewnie przesadzam, bo punkty widokowe w Hong Kongu, to dla mnie niedościgniony wzór doskonałości, ale tak, czy inaczej, pozostaje pewien niedosyt. Kto wie, może z tarasu na wieży rozpościera się widok wyrywający z butów, ale odezwał się we mnie sknera i tam już nie dotarłem.
Przed powrotem zasiadam sobie jeszcze na jednej z licznych ławeczek. Po chwili dosiada się Koreanka, grzecznie wcześniej pytając, czy może (mimo że miejsca jest od groma). Zaczyna się pytać o różne kwestie (studiowała w Kanadzie i stąd jej w miarę dobry angielski), emocjonalnie reaguje, gdy mówię, skąd jestem, a ona na to zaraz o wojnie, ja z kolei drążę temat zjednoczenia Korei, no i tak sobie gaworzymy na same miłe tematy. A na koniec mówi, że jestem drugą obcą jej osobą (nie w sensie cudzoziemca, tylko ogólnie "nieznajomym"), z którą ma jakąś dłuższą pogawędkę od roku! Okazuje się, że przez rok siedziała w domu i opuszczała go tylko w wyjątkowych sytuacjach, bo przeszła jakąś operację, nie mogła się zaszczepić i chciała zminimalizować ryzyko zachorowania. Widać było po niej, że cholernie jej brakowało jakiegokolwiek dłuższego i bezpośredniego kontaktu z innym człowiekiem (a rodzinę ma w innej części Korei).
Do hotelu wracam również pieszo. Z górki to sama przyjemność. W pokoju robię krótką przerwę i wracam na trasę. O 18:40 mam być przy kasie w pałacu Gyeongbokgung, by kupić bilet na zwiedzanie wieczorne. Mam jeszcze sporo czasu, w sam raz m.in. na zjedzenie czegoś. Przy bramie do pałacu Deoksugung widziałem wcześniej malutki lokalik, który zwrócił moją uwagę. Skoro to po drodze, to dajmy mu szansę. W środku sami Koreańczycy, choć niekoniecznie Seulczycy (wyglądają raczej na turystów wewnętrznych). Obsługa to dwie panie ok. 60-tki. Jedna gotuje w otwartej kuchni, druga zajmuje się "kelnerstwem" oraz częściowym przygotowywaniem posiłków. Zamawiam ryż ze słodko-pikantnym kurczakiem oraz 8 szt. pierożków dim sum. Dostaję również tradycyjne dodatki. Całość nie prezentuje się zbyt gustownie, ale jest bardzo smaczna. Wszystko to za 13.500 KRW, w tym same pierożki to raptem 4000 KRW. Gdyby ktoś potrzebował taniej, sycącej przekąski, vto taniej trudno chyba coś znaleźć
:)
Do kasy pałacowej trafiam z półgodzinnym wyprzedzeniem na ogromnym placu gromadzą się powoli tabuny osób obojga płci wystrojonych w tradycyjne koreańskie szaty hanbok. Raz, że oni strasznie lubią te przebieranki, a dwa, że bonusem za to jest bezpłatny wstęp na tereny pałacowe (z czego korzystają i cudzoziemcy). Inna sprawa, że koszt wynajęcia stroju zapewne przewyższa cenę biletu (raptem 3000 KRW). Wygląda to z grubsza tak:
(to akurat młodzi Filipińczycy, którzy poprosili, bym zrobił im zdjęcie)
(a to ludzie z mojej kolejki do kasy)
Teraz, wyobraźcie sobie setki takich par, a ujrzycie tamtejsze "okoliczności przyrody".
Wieczorne wejście rozpoczyna się o 19:00 i jest wtedy jeszcze zdecydowanie zbyt jasno, by dostrzec jakieś walory wizyty o tej porze. No, może poza tym, że wchodzę na samym początku i jest jeszcze dość pustawo.
Gdy robi się ciemniej, sceneria robi się jednak naprawdę przyjemna.
No dobrze, to co by tu jeszcze zrobić na koniec dnia? Skoro już rzekłem, że krążę dziś po swoich śladach, trzeba wpaść ponownie pod N Seoul Tower, żeby zobaczyć tym razem miasto po zmroku. Na dotarcie tam stąd na piechotę nie mam już siły i ochoty, więc zgodnie ze wskazówkami z Navera, wsiadam w autobus 04, którym w 30 minut docieram wprost pod wieżę. Seul nocą wygląda stamtąd mniej więcej tak...
Do hotelu, znaną mi drogą wracam na piechotę. Przelazłem dziś chyba z 20 km, więc z lubością biorę prysznic i idę w kimono. W przenośni, bo to realne wisi ciągle na wieszaku
:)Podobno kaca zwalcza się klinem. Niespecjalnie się na tym znam, ale podobną technikę zastosowałem dziś na nogi obolałe po wczorajszych nabitych kilometrach. Uczyniłem to jednak kompletnie nieświadomie. A było to tak...
Po pierwsze, zacznę od tego, że sprawdziłem w aplikacji, ile dokładnie przeszedłem w tym wczorajszym chodzeniu po swoich śladach. Wyszło tego niemal 31 km. Kurde, i co się tutaj rano dziwić, że ledwo nimi powłóczę
:D Efekt okazuje się na szczęście tylko chwilowy. Może po prostu żołądek grzecznie, acz stanowczo wytłumaczył kończynom, że on ma w dupie (bądź, co bądź, będącej z nim w nierozerwalnym związku już od kilkudziesięciu lat), że mają dziś gorszy dzień i że mają w try miga go zanieść na śniadanie. Takoż się stało.
Po śniadaniu, widząc, że pogoda nadal dopisuje, ruszam w plener, choć oczami wyobraźni widzę spory tłumek Seulczyków spędzających niedzielę na łonie natury.
Za cel wybieram sobie dzisiaj górę Gwanaksan. Z dotarciem tam nie ma problemu. Spod hotelu kilkanaście przystanków jednym autobusem, kilkuminutowa przesiadka i jazda jeszcze jednym autobusem wprost do początku ścieżki. Końcówka trasy autobusu przypada na rozległe i świetnie urządzone tereny Uniwersytetu Seulskiego. Aż chciałoby się ponownie zostać studentem
:D
Docieram na miejsce. Z ludźmi - w znaczeniu ich nagromadzenia - jest w porządku, gorzej z Naverem. Mapa pokazuje, że mam walić prosto i będę u celu za kilkanaście minut. Coś mi się to wydaje podejrzane, skoro mówimy o jakimś szczycie, no ale może jest tu zastosowane jakieś sprytne rozwiązanie? Tylko po co ci wszyscy ludzie mają że sobą te kijki, buty górskie, plecaki, rękawiczki itd.? Ja w swoich krótkich spodenkach, T-shircie i z marną Quechuą na plecach wyglądam wprost żałośnie. Dobrze, że na nogach mam chociaż salomony trekkingowe, a nie sandały
:D Doprawdy, do tej pory myślałem, że to Norwegowie, czy Niemcy mają fioła na punkcie odzieży outdoorowej. Teraz już wiem, jak bardzo się myliłem
:D
W każdym razie, idę sobie w ustalonym kierunku, nabijając się w myślach z alpejskiego niemal ekwipunku mijanych ludzi, ale robi się jakoś tak coraz bardziej stromo. Ujmując rzecz skrótowo, wskazówka z Navera okazała się kompletnie niedorzeczna. Nie trzymając Was w napięciu (piszę, jakbym myślał, że ktokolwiek się emocjonuje
:D ), wyjaśniam, że na szczyt prowadzą dwie drogi, których wyboru należy dokonać w tym miejscu:
Jeśli pójdziecie w tą stronę:
traficie na ścieżkę, którą wybrałem idąc na szczyt. Jest to niby skrót, ale w 95% wymaga ciągłego wspinania się, często ze wspomaganiem ręcznym, linowym lub poręczowym (po to im rękawiczki), w wielu miejscach po gładkich kamieniach (stąd ważne, by mieć dobre obuwie). Proszę bardzo, popatrzcie sami:
Te nowe ekspresy do kawy w GDN to rzeczywiście świeżutkie. Jak ostatni raz leciałem 3 tygodnie temu, to jeszcze były te stare, serwujące coś, co naprawdę trudno nazwać kawą. Mam nadzieję, że to nie będzie tylko zmiana wizerunkowa, ale także smakowa.
Tak, Harry Potter latał na miotlle i zgarniał na zamówienie
:DChoć tak na serio, to w jednym miejscu by się dało. Może nie z najwyższej półki, ale z tych wyższych, gdy jedzie się schodami ruchomymi. Mnie coś jeszcze zastanawia - jak oni tam kurz wycierają?
Jeśli chodzi o muzeum historyczne to mają jeszcze "National Museum of Korean Contemporary History" stojące obok Ambasady USA i Pałacu Gyeongbokgung? Też jest darmowe, a wystawy odnoszą się również do okresu przed wojną koreańską. W samym muzeum narodowym, z tego co pamiętam były darmowe wycieczki z przewodnikiem, które pomagały rozjaśnić to i owo. Ulubiona zagadka Koreańczyków gdy oprowadzają cudzoziemców to chyba ta
:lol:
Zdjęcie robione kalkulatorem, ale to oczywiście jest poduszka.Obok muzeum narodowego jest też muzeum ich pisma, które w przeciwieństwie do innych zostało wymyślone przez króla, a nie tworzyło się przez setki lat jak inne. Sama wystawa moim zdaniem jednak średnia, choć temat, z dobrym przewodnikiem, jest interesujący.W ogóle świetne zdjęcia, aż mam ochotę pojechać do Seulu, a mi się tam przecież zupełnie nie podobało.
:)
Obok ambasady USA przejeżdżałem/przechodziłem kilkanaście razy (swoją drogą, to chyba najlepiej strzeżone miejsce w Seulu), ale nie przyszło mi do głowy, by rozglądać się tam za muzeum.Może następnym razem
:)Co do nie podobania się Seulu, to w sumie miałem podobnie
:D . Gdy byłem tam kilka lat temu, też miałem mieszane uczucia.
Niestety, do przedłużenia jeszcze trochę brakuje
:(Mil statusowych wpadło łącznie coś ok. 48.000, więc sporo, jak za ten wydatek
;)Teraz mam prawie 59.000, więc do 100k nadal brakuje "co nieco". Na jakiś error fare do 10.06 raczej nie liczę, a kupować czegoś na siłę, byle tylko załapać się na podwójne mile statusowe też nie chcę. Zobaczymy... Może los się jakoś uśmiechnie i te braki pozwoli jeszcze uzupełnić
:) Za to mil premiowych, pomimo zmian, dali jakieś śmieszne ilości. Muszę to jeszcze rozgryźć, bo coś mi się wydaje, że aż przesadzili ze skąpstwem.
Trochę odświeżę temat.@tropikey czy miałeś jakiś gotowy plan na Seul, czy po prostu zwiedzałeś jak leci? Pytam, bo końcem marca będę w Seulu, i Twoja relacja będzie bardzo przydatna
:)
Ja i gotowy plan to raczej mało prawdopodobny scenariusz. Podziwiam (bez ironii) ludzi, którzy prezentują na forum tabele z punktami rozpisanymi niemal co do godziny. Ja tak nie potrafię.Ale nie jadę też na rympał. W Seulu, ale też w innych miastach robię tak, że mam pozaznaczane różne miejsca do odwiedzenia, czasem wiem, które z nich są obowiązkowe dla mnie i do nich dostosowuję często miejsce zakwaterowania. A potem, to już trochę improwizacja, najczęściej zależna od pogody.W Seulu i okolicach, dzięki świetnej komunikacji publicznej, plan może być bardzo elastyczny.Będzie mi miło, jeśli faktycznie coś z tej relacji Ci się przyda
:) .
Ja kiedyś robiłem szczegółowy plan (no, może poza godzinami), ale im człowiek starszy, tym mniej mi się chce w takie coś bawić
;)Ale z drugiej strony, jak się jedzie pierwszy raz do jakiegoś miejsca, to jednak fajnie jest coś mieć, żeby nie przeoczyć żadnej fajnej miejscówki.Z relacji na pewno skorzystam
:)
O Gwanaksan, Namhansanseong i Bugak Palgakjeong nie wiedziałem, a niby coś tam o seuluskich (seuliańskich?
:)) atrakcjach czytałem. Miejsca zapisane - może się przydadzą (jakoś mile wylatać trzeba
;) )Przy okazji, czy @tropikey masz, lub ktoś inny ma może doświadczenia / opinie / obserwacje związane z górą Bukhansan na płn. od Seulu? Zastanawia mnie, co lepiej wybrać, gdybym miał stanąć przed dylematem Gwanaksan czy Bukhansan. bez bicia przyznaję, że w przypadku Gwanaksan z miejsca "kupił" mnie widok tej pionowej skały ze świątynią na górze (zdecydowanie bardziej niż sama panorama miasta z góry).
Bukhansan też był w moich planach, ale organizacyjnie mi ostatecznie nie przypasował i zrezygnowałem. O ile sobie dobrze przypominam, pewną komplikacją było dla mnie to, że obszar obejmujący tą górę jest dość rozległy i dotarcie na szczyt wymagałoby więcej czasu, niż w innych przypadkach.
Oba te kraje warto odwiedzić, a że są blisko siebie, da radę połączyć to w ramach jednej podróży (kiedyś tak zrobiłem - na chwilę do Seulu, a na dłużej do Tokio, Osaki i Kioto).
Raphael napisał:O Gwanaksan, Namhansanseong i Bugak Palgakjeong nie wiedziałem, a niby coś tam o seuluskich (seuliańskich?
:)) atrakcjach czytałem. Miejsca zapisane - może się przydadzą (jakoś mile wylatać trzeba
;) )Przy okazji, czy @tropikey masz, lub ktoś inny ma może doświadczenia / opinie / obserwacje związane z górą Bukhansan na płn. od Seulu? Zastanawia mnie, co lepiej wybrać, gdybym miał stanąć przed dylematem Gwanaksan czy Bukhansan. bez bicia przyznaję, że w przypadku Gwanaksan z miejsca "kupił" mnie widok tej pionowej skały ze świątynią na górze (zdecydowanie bardziej niż sama panorama miasta z góry).byłem na Bukhansan w czerwcu 2019 roku. Wedle zdjęć dotarcie na szczyt z pod znaku na asfalcie gdzie zaczyna się park narodowy (blisko stacji metra Bukhasan UI) zajęło mi koło 2,5h. Widoki były wspaniałe i na pewno było warto.O Gwanaksan nie czytałem (nie wiem czemu w sumie, może dlatego, że Bukhasan jest wyższy i nim się zainteresowałem) i teraz jak patrzę to widoki są porównywalne
;)
lukasz_kowal napisał:Trochę odświeżę temat.@tropikey czy miałeś jakiś gotowy plan na Seul, czy po prostu zwiedzałeś jak leci? Pytam, bo końcem marca będę w Seulu, i Twoja relacja będzie bardzo przydatna
:)Moze komus sie przyda moja trasa: 1) Cala Korea na Google mapsach - https://www.google.com/maps/d/u/1/edit? ... 372275&z=72) Seul na Kakao - http://kko.to/cY6Yf677SkW Seulu bylismy 3 dni, a lacznie ponad 10 dni. W razie pytan, prosze krzyczec!
:D
@flybefajna, przydatna mapa - niby człowiek czytał przewodnik, ale jakoś część rzeczy mi w oko nie wpadła, część pewnie była opisana nazbyt zdawkowo, żeby baczniej się im przyjrzeć. Pisz proszę w działach koreańskich, i relacje, i obserwacje będą przydatne. Mnie najbardziej w przygotowaniach "rozwala" transport lokalny, planowanie autobusów, ich trasy, przystanki, rozkłady, częstotliwość.A z pytań o konkretne miejsca:1. udało Ci się być na Ulleung-gun? strony z promami widzę tylko w krzakach, a noclegi na miejscu w cenach kosmicznych + mały wybór2. jak najlepiej "zrobić" OEDO Botania mając bazę w Busan?3. Palgongsan Cable Car + świątynia Donghwasa: jak dojazd z Daegu? i jak wrażenia? opłaca się poświęcić na to czas? (pewnie wymagałoby 2 nocy w Daegu?)4. które ze świątyni buddyjskich zrobiły na Tobie największe wrażenie pod względem malowniczości otoczenia (wyjątkowa lokalizacja. niesamowite formacje skalne, piękne widoki itp.)?PS. mam nadzieję, że @tropikey nie będzie miał za złe, że jego temat dał taką pożywkę do dyskusji rozrastającej się jak na drożdżach
;)
Oczywiście, nie mam nic przeciwko
:)Komunikacją publiczną bym się aż tak nie przejmował, bo Naver działa bardzo sprawnie i trasę można sobie sprawdzić na bieżąco.
@tropikeytaka mnie teraz naszła wątpliwość/refleksja/zapytanie - widzę, że na urodziny Buddy to lampionów i ozdób tam nie żałują: czy nie zakłóca to odbioru samych świątyń? czy nie za/przysłania za bardzo ich architektury?(może i to refleksja z gatunku "w Zakopanem było ładnie, tylko góry zasłaniały widoki"
;), ale chciałem poznać opinię kogoś kto tam był w okresie Buddo-urodzinowym)
To trochę zależy od tego, ile podobnej architektury już się wcześniej widziało. Pewnie mnie ktoś miłujący dalekowschodnie świątynie za to (przynajmniej w myślach) zbeszta, ale moje subiektywne odczucie jest takie, że budynki sakralne są w Korei bardzo do siebie podobne i nawet jeśli częściowo przesłaniały je w czasie mojego pobytu różne lampiony i inne ozdoby, to nie czułem w związku z tym rozczarowania. Mam widocznie głęboko skrywany jarmarczny gust żądny świecidełek i feerii barw
:DZ resztą, podobnie jest z tamtejszymi pałacami, czy innymi obiektami z głębszej historii. Z czasem ich widok mocno powszednieje, bo trudno znaleźć w nich jakieś istotne różnice. Nie ma co ukrywać - pod względem różnorodności architektonicznej, Europy nic chyba nie przebija.
Z resztą, czynią to pary nie tylko z Seulu. Obserwuję przez chwilę, jak dwóch Niemców próbuje powiesić swoją kłódkę dokładnie przy poniższej kartce (jeśli jest nieczytelna, to prosi ona o nie dokładanie kolejnych kłódek w tym miejsce ze względu na bezpieczeństwo).
W końcu podchodzi starszy pan z obsługi i grzecznie prosi, by powiesili ją vis a vis.
A propos obcokrajowców, jest ich tu całkiem sporo, głównie Amerykanów. Ludzi z naszej części świata jest zdecydowanie mniej. Wydaje mi się przy tym, że odbywają się tu jakieś zawody w taekwondo, bo większość Europejczyków, których tu spotykam ma emblematy związane z tym sportem. Jedyni Polacy, których na razie widziałem wyglądali na mieszkających w Seulu.
A co z widokiem? Jest w porządku, ale do wspomnianego już Victoria's Peak są stąd lata świetlne. Pewnie przesadzam, bo punkty widokowe w Hong Kongu, to dla mnie niedościgniony wzór doskonałości, ale tak, czy inaczej, pozostaje pewien niedosyt. Kto wie, może z tarasu na wieży rozpościera się widok wyrywający z butów, ale odezwał się we mnie sknera i tam już nie dotarłem.
Przed powrotem zasiadam sobie jeszcze na jednej z licznych ławeczek. Po chwili dosiada się Koreanka, grzecznie wcześniej pytając, czy może (mimo że miejsca jest od groma). Zaczyna się pytać o różne kwestie (studiowała w Kanadzie i stąd jej w miarę dobry angielski), emocjonalnie reaguje, gdy mówię, skąd jestem, a ona na to zaraz o wojnie, ja z kolei drążę temat zjednoczenia Korei, no i tak sobie gaworzymy na same miłe tematy. A na koniec mówi, że jestem drugą obcą jej osobą (nie w sensie cudzoziemca, tylko ogólnie "nieznajomym"), z którą ma jakąś dłuższą pogawędkę od roku! Okazuje się, że przez rok siedziała w domu i opuszczała go tylko w wyjątkowych sytuacjach, bo przeszła jakąś operację, nie mogła się zaszczepić i chciała zminimalizować ryzyko zachorowania. Widać było po niej, że cholernie jej brakowało jakiegokolwiek dłuższego i bezpośredniego kontaktu z innym człowiekiem (a rodzinę ma w innej części Korei).
Do hotelu wracam również pieszo. Z górki to sama przyjemność. W pokoju robię krótką przerwę i wracam na trasę. O 18:40 mam być przy kasie w pałacu Gyeongbokgung, by kupić bilet na zwiedzanie wieczorne. Mam jeszcze sporo czasu, w sam raz m.in. na zjedzenie czegoś. Przy bramie do pałacu Deoksugung widziałem wcześniej malutki lokalik, który zwrócił moją uwagę. Skoro to po drodze, to dajmy mu szansę. W środku sami Koreańczycy, choć niekoniecznie Seulczycy (wyglądają raczej na turystów wewnętrznych). Obsługa to dwie panie ok. 60-tki. Jedna gotuje w otwartej kuchni, druga zajmuje się "kelnerstwem" oraz częściowym przygotowywaniem posiłków.
Zamawiam ryż ze słodko-pikantnym kurczakiem oraz 8 szt. pierożków dim sum. Dostaję również tradycyjne dodatki. Całość nie prezentuje się zbyt gustownie, ale jest bardzo smaczna. Wszystko to za 13.500 KRW, w tym same pierożki to raptem 4000 KRW. Gdyby ktoś potrzebował taniej, sycącej przekąski, vto taniej trudno chyba coś znaleźć :)
Do kasy pałacowej trafiam z półgodzinnym wyprzedzeniem na ogromnym placu gromadzą się powoli tabuny osób obojga płci wystrojonych w tradycyjne koreańskie szaty hanbok. Raz, że oni strasznie lubią te przebieranki, a dwa, że bonusem za to jest bezpłatny wstęp na tereny pałacowe (z czego korzystają i cudzoziemcy). Inna sprawa, że koszt wynajęcia stroju zapewne przewyższa cenę biletu (raptem 3000 KRW).
Wygląda to z grubsza tak:
(to akurat młodzi Filipińczycy, którzy poprosili, bym zrobił im zdjęcie)
(a to ludzie z mojej kolejki do kasy)
Teraz, wyobraźcie sobie setki takich par, a ujrzycie tamtejsze "okoliczności przyrody".
Wieczorne wejście rozpoczyna się o 19:00 i jest wtedy jeszcze zdecydowanie zbyt jasno, by dostrzec jakieś walory wizyty o tej porze. No, może poza tym, że wchodzę na samym początku i jest jeszcze dość pustawo.
Gdy robi się ciemniej, sceneria robi się jednak naprawdę przyjemna.
No dobrze, to co by tu jeszcze zrobić na koniec dnia? Skoro już rzekłem, że krążę dziś po swoich śladach, trzeba wpaść ponownie pod N Seoul Tower, żeby zobaczyć tym razem miasto po zmroku. Na dotarcie tam stąd na piechotę nie mam już siły i ochoty, więc zgodnie ze wskazówkami z Navera, wsiadam w autobus 04, którym w 30 minut docieram wprost pod wieżę. Seul nocą wygląda stamtąd mniej więcej tak...
Do hotelu, znaną mi drogą wracam na piechotę. Przelazłem dziś chyba z 20 km, więc z lubością biorę prysznic i idę w kimono. W przenośni, bo to realne wisi ciągle na wieszaku :)Podobno kaca zwalcza się klinem. Niespecjalnie się na tym znam, ale podobną technikę zastosowałem dziś na nogi obolałe po wczorajszych nabitych kilometrach. Uczyniłem to jednak kompletnie nieświadomie. A było to tak...
Po pierwsze, zacznę od tego, że sprawdziłem w aplikacji, ile dokładnie przeszedłem w tym wczorajszym chodzeniu po swoich śladach. Wyszło tego niemal 31 km. Kurde, i co się tutaj rano dziwić, że ledwo nimi powłóczę :D
Efekt okazuje się na szczęście tylko chwilowy. Może po prostu żołądek grzecznie, acz stanowczo wytłumaczył kończynom, że on ma w dupie (bądź, co bądź, będącej z nim w nierozerwalnym związku już od kilkudziesięciu lat), że mają dziś gorszy dzień i że mają w try miga go zanieść na śniadanie. Takoż się stało.
Po śniadaniu, widząc, że pogoda nadal dopisuje, ruszam w plener, choć oczami wyobraźni widzę spory tłumek Seulczyków spędzających niedzielę na łonie natury.
Za cel wybieram sobie dzisiaj górę Gwanaksan. Z dotarciem tam nie ma problemu. Spod hotelu kilkanaście przystanków jednym autobusem, kilkuminutowa przesiadka i jazda jeszcze jednym autobusem wprost do początku ścieżki. Końcówka trasy autobusu przypada na rozległe i świetnie urządzone tereny Uniwersytetu Seulskiego. Aż chciałoby się ponownie zostać studentem :D
Docieram na miejsce. Z ludźmi - w znaczeniu ich nagromadzenia - jest w porządku, gorzej z Naverem. Mapa pokazuje, że mam walić prosto i będę u celu za kilkanaście minut. Coś mi się to wydaje podejrzane, skoro mówimy o jakimś szczycie, no ale może jest tu zastosowane jakieś sprytne rozwiązanie? Tylko po co ci wszyscy ludzie mają że sobą te kijki, buty górskie, plecaki, rękawiczki itd.? Ja w swoich krótkich spodenkach, T-shircie i z marną Quechuą na plecach wyglądam wprost żałośnie. Dobrze, że na nogach mam chociaż salomony trekkingowe, a nie sandały :D
Doprawdy, do tej pory myślałem, że to Norwegowie, czy Niemcy mają fioła na punkcie odzieży outdoorowej. Teraz już wiem, jak bardzo się myliłem :D
W każdym razie, idę sobie w ustalonym kierunku, nabijając się w myślach z alpejskiego niemal ekwipunku mijanych ludzi, ale robi się jakoś tak coraz bardziej stromo. Ujmując rzecz skrótowo, wskazówka z Navera okazała się kompletnie niedorzeczna. Nie trzymając Was w napięciu (piszę, jakbym myślał, że ktokolwiek się emocjonuje :D ), wyjaśniam, że na szczyt prowadzą dwie drogi, których wyboru należy dokonać w tym miejscu:
Jeśli pójdziecie w tą stronę:
traficie na ścieżkę, którą wybrałem idąc na szczyt. Jest to niby skrót, ale w 95% wymaga ciągłego wspinania się, często ze wspomaganiem ręcznym, linowym lub poręczowym (po to im rękawiczki), w wielu miejscach po gładkich kamieniach (stąd ważne, by mieć dobre obuwie). Proszę bardzo, popatrzcie sami:
Zaletą są widoki z kilku tarasów skalnych.